list polonistki (Fot.freedigitalphotos.net)

List polonistyki na temat matury

Nie chcę za kilka miesięcy wypuścić ze szkoły nastawionych na schematy i wyniki niedorostków, tylko młodych ludzi na progu dorosłości, którzy myślą samodzielnie i mają swoją ambicję. Czy to naprawdę jest nieprawomyślne i gorsze niż 100 proc. z matury?

Uczę języka polskiego w jednym z liceów na południu Polski. Nie jest to szkoła, do której chce przyjść każdy, nie jest to też raczej szkoła, która kiedykolwiek znalazłaby się w rankingu najlepszych, a nawet dobrych. To szkoła prezentująca średni poziom nauczania (choć mam świadomość, że może to brzmieć nieprzyjemnie), uczniowie się w niej uczący są „średni” i często nie dostali się do lepszych liceów – dlatego trafili do nas. Matury co rok zdają minimalnie powyżej średniej krajowej, nie ma tu wybitnie zdolnych uczniów, choć zdarzają się olimpijczycy z różnych przedmiotów.

Pomimo tego szkoła jest przyjazna – młodzież (przynajmniej ta, którą ja uczę), to w dużym stopniu sympatyczne dzieciaki, czasem z problemami, ale takie, z którymi można się porozumieć, co więcej – z którymi można się zaprzyjaźnić i które bardzo często potrzebują pomocy w dokonywaniu niektórych wyborów, które do mnie, jako do wychowawcy (a czasami nie tylko), przychodzą po pomoc żeby poradzić się w różnych sprawach. Staram się ich uczyć jak najlepiej. Mam w sobie jeszcze mnóstwo zapału.

Potrafię wplatać w lekcje ciekawe wiadomości, których słuchają z zapartym tchem, umiem zainteresować ich tematem, który z pozoru wydaje się nudny, staram się tak pracować, żeby mieli podczas regulaminowych 45 minut czas i na zdobywanie wiedzy, i na zdobywanie umiejętności, i na wyrażenie własnego zdania (a widzę, że nie każdy im to oferuje). Młodzież to lubi, a dzięki temu lepiej się uczy. Traktuję ich poważnie, dzięki czemu mamy bardzo dobry kontakt. Uczę obecnie trzy klasy liceum – po jednej na każdym poziomie. Od kilku miesięcy, chociaż pracuję dopiero kilka lat, jest coraz trudniej. I nie, nie chodzi wcale o ostatnie dyskusje na temat nauczycielskich pensji, przywilejów czy zmian w Karcie Nauczyciela.

Pracuje mi się coraz trudniej, bo coraz bardziej uświadamiam sobie, że polska szkoła, szkoła, w której pracuję, nie robi tego, co powinno być jej głównym zadaniem – nie przygotowuje młodych ludzi do dorosłego życia, do mierzenia się z trudnościami, nie wychowuje ich i nie pomaga im podejmować świadomych decyzji. A to przecież powinny być podstawowe cele KAŻDEJ szkoły, prawda?

Dlaczego tak piszę? Klasa maturalna, którą uczę, to klasa o profilu humanistycznym, należy do tych „przeciętnych”, nie ma tam żadnego wybitnego ucznia, są ze dwie osoby bardzo dobre i kilka dobrych, reszta to uczniowie średni i słabi. Jest w niej dwadzieścia pięć osób. Jedenaście z nich zdecydowało się zdawać maturę rozszerzoną z języka polskiego. Świadomie, po rozmowach ze mną, po mojej obietnicy pomocy (poza sześcioma godzinami przedmiotu prowadzę dla maturzystów trzy godziny darmowych zajęć przygotowujących do matury – w tygodniu! – w tym rozszerzonej) i ich deklaracji, że zrobią wszystko, żeby zdać tę maturę jak najlepiej, podjęli decyzję.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy zostałam wezwana do pana dyrektora na przysłowiowy dywanik, żeby się wytłumaczyć. Wytłumaczyć z tego, że jedenastu uczniów w „średniej” klasie będzie zdawać rozszerzoną maturę. Wytłumaczyć z tego, że moi uczniowie mają ambicję i chcą się uczyć, że jest im ten egzamin potrzebny na studia (np. polonistyczne), z tego, że podjęli taką decyzję, bo chcą zrobić coś więcej dla siebie.

– Panie dyrektorze, ale o co, tak naprawdę, chodzi? – spytałam.

– Chodzi o to, że jeśli ich wyniki będą niższe, niż średnia krajowa, to pani będzie za to odpowiadać.

– Czyli rozumiem, że miałam ich nakłaniać do zrezygnowania z matury rozszerzonej?

– Mogła ich pani przekonać, żeby nie zdawali matury rozszerzonej, bo jeśli pójdzie im słabo, obniżą wyniki szkoły.

JEŚLI PÓJDZIE IM SŁABO, OBNIŻĄ WYNIKI SZKOŁY.

Opadły mi ręce. I wszystko opadło, także mój zapał. Mam w klasie jedenastu cudownych, mądrych uczniów, którzy podjęli ważną decyzję, którzy chcieli ja podjąć, zrobili to dla siebie, a ja powinnam im powiedzieć: „Nie zdawajcie matury rozszerzonej, bo jeśli napiszecie ją słabo, obniżycie wyniki szkoły. Nie zdawajcie matury rozszerzonej, bo oberwę, jeśli wam się nie uda. Nie zdawajcie jej, nawet, jeśli wam jest potrzebna, bo dla waszej szkoły nie mają znaczenia wasza chęć i ambicja – znaczenie mają tylko wasze wyniki”.

Nie powiedziałam im tego.

Kiedy natomiast przyszli do mnie, niektórzy nawet kilka miesięcy temu, i spytali: „Pani profesor, zależy mi na rozszerzonej maturze, ale trochę się boję, bo nie wiem, czy sobie poradzę”, ja powiedziałam: – Jak ci zależy i chcesz zdawać, zrobię wszystko, żeby Ci pomóc zdać ją jak najlepiej.

Największym problemem szkół jest obecnie niż demograficzny – to przez niego nauczyciele są zwalniani. To dlatego dyrektorzy szkół tak bardzo walczą o uczniów, dlatego starają się pokazać, że ich szkoła ma wyniki. Dla wszystkich liczą się wyniki. Trzęsiemy się ze strachu przed wynikami matur, bo co będzie, jeśli ktoś, nie daj Boże, nie zda?

A ja im zawsze powtarzam – bądźcie szczęśliwi, bo to jest ważniejsze od stu procent na maturze i najlepszego nawet wykształcenia. Bo nie chcę za kilka miesięcy wypuścić ze szkoły nastawionych na schematy i wyniki niedorostków, tylko młodych ludzi na progu dorosłości, którzy myślą samodzielnie i mają swoją ambicję. Czy to naprawdę jest nieprawomyślne i gorsze niż 100 proc. z matury?

 

Źródło: gazeta.pl


 

Komentarze:

Dodaj komentarz:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

facebook